ogarnięta manią obozowych sweet foci też zrobiłam jedną |
I wszystko brzmiało by normalnie gdyby nie fakt, że była to moja pierwsza prawdziwa kolonia w życiu. I tu wypada wspomnieć, że nie oznacza to każde wakacje przesiedziane w domu. Jest wręcz odwrotnie, ale w gwoli wyjaśnienia: ostatni raz na obozie stricte sportowym byłam w podstawówce i do lajtowych wyjazdów nie mogę tego zaliczyć. Później był czas SAS-owych wypraw, gdzie o komfortowych warunkach mogłam tylko pomarzyć. W ostatnim roku zaczęły się wyjazdy w skały bez opiekunów, bez budzików, gdzie byłam posłuszna tylko własnej woli =) .
![]() |
kolonia zmienia ludzi.. i ich sprzęty |
I oto mając lat 17 oraz jakieś tam marne bo marne doświadczenie podróżnicze stanęłam wobec wyboru bezproduktywnego siedzenia we Wrocławiu lub wyjazdu na szczytnie nazwane „Zimowisko z Oświatą” moja decyzja była więc oczywista…
Przebywając na dworcu PKP próbowałam ogarnąć tony młodych ludzi biegających jak opętani po peronie. Można było się dopatrzyć typowych przedstawicieli dzisiejszej młodzieży. W oczy rzucał się pseudo punk w dziurawych spodniach i T-shircie z napisem: „punk's not dead” jednak chłopak po bliższym poznaniu udowodnił że o punku ma blade pojęcie. Podczas ogarniania tłumu mój wzrok przykuła też dziewczyna w różowej skórze i jasnych bucikach z „futerkiem”. Pchała za sobą olbrzymią walizkę w różowe kwiatki na ramieniu miała olbrzymia torbę, jej tato pchał jeszcze jedną tym razem błękitną walizeczkę. No cóż jak wiadomo po wyglądzie człowieka oceniać nie wolno, lecz w momencie gdy koleżanka wyjęła różowy telefon w cekinach stwierdziłam ze raczej się z nią nie dogadam.
z serii portrety- Justyna |
Jak powszechnie wiadomo wsiadanie do pociągu i ustawianie bagażu to bardzo skomplikowania i niebezpieczna czynność więc nie dziwie się wychowawcą biegającym w te i we wte i nerwowo machających rękami… Jednak nic nie przebije wysiadania na stacji PORONIN: już brałam swoją torbę na ramię w celu niezwłocznego opuszczenia przedziału, gdy wpadła na mnie opiekunka wyrwała torbę i histerycznym tonem oświadczyła że natychmiast mamy wszystkie bagaże zostawić i biec do wyjścia bo nie zdążymy wyjść z pociągu. Co było robić narażenie się pierwszego dnia byłoby nie mądrym pomysłem. Następnie byłam światkiem wyrzucania naszych bagaży na zaśnieżony peron… UFF na szczęście aparatu nie pozwoliłam sobie zabrać. Niestety takie traktowanie miało swoje złe skutki dla Justyny, bo jak się okazało pęknięta suszarka może nieźle kopnąć prądem…
typowy przedstawiciel kolonijnej młodzieży... |
Mam wrażenie że w moim opowiadaniu jest zbyt dużo negatywnych odczuć więc czas na dobre strony kolonii nie licząc zabawnego towarzystwa było ich trochę. Rano o dziwo nie trzeba było się wygrzebywać z namiotu i na wilgotnej jeszcze trawie przygotowywać kromalii z pasztetem tylko można było wstać z ciepłego łóżeczka i udać się na śniadanie, gdzie czekały już pokrojone bułeczki, serki w plasterkach i gorące mleko z płatkami w którym nie brakowało epickiego kożucha. W pokoju było wręcz upalnie a woda była cieplutka. Nie musiałam na stoku bawić się w kupowanie karnetów i wygrzebywanie pieniędzy, bo wszystko załatwiała jakże zabiegana kadra i co najważniejsze karnety grupowe okazały się o wiele tańsze. Jednak opiekunowie jako ludzie dorośli codziennie rano byli upoważnieni do dostawania przepysznie pachnącej kawy gdzie ja musiała się zadowolić kompocikiem – jawna niesprawiedliwość. Ze względu na bezpieczeństwo uczestników jeździliśmy po stokach raczej przeciętnych choć tu muszę pochwalić wspaniałomyślność kadry. Zaproponowali oni dla chętnych wyjazd na Harende stoczek całkiem, całkiem stromy.
Dzięki kolonii znów przypomniałam sobie jak się staje w dwuszeregu, jak wygląda cisza o 22. Niektórzy nauczyli się chować pod łóżkami by uciec przed czujnym wzrokiem kierowniczki, a chłopcy w naszym pokoju o godzinie 23 wywołali niezłą awanturkę…
To by było na tyle mojego marudzenia ale w brew pozorom wspaniale wypoczęłam i było mi miło chociaż raz w życiu zaliczyć prawdziwą kolonię…